poniedziałek, 18 listopada 2013

Trochę Europy w USA czyli Elton John w Waszyngtonie



Waszyngton DC to ciekawe miasto. Myślę, że jedno z najfajniejszych w USA. Mix wszystkich kultur z całego świata. O samym mieście i jego atrakcjach  napiszę jednak kiedy indziej. Dziś trochę o rozrywce.

A konkretnie o koncercie Eltona Johna i Verizon Center, gdzie odbyła się impreza.
I jak to w Ameryce bywa, jak możecie zobaczyć na zdjęciu obok, centrum jest baaaaaaaardzo duże. W konfiguracji koncertowej może pomieścić ok. 21 000 osób. To tak jakby zebrać w jedno miejsce wszystkich mieszkańców takiego miasta jak np. Gryfino czy Nakło nad Notecią.
Dużo ludzi równa się mało miejsca. Jak widać na zdjęciu obok, tyle miejsca ma się na nogi, a mając szerokie spodnie (takie jak ja) można nimi głaskać głowę osoby siedzącej przed nami.
Nie byłaby to Ameryka, gdyby na stadionie, na każdym piętrze nie było fast foodów,
więc wyobraźcie sobie 100 kilogramowych Amerykanów z pizzą, piwem, hamburgerami i nachos'ami, którzy siedzą tuż nad wami...
Możecie wrócić do domu z sałatą i keczupem na głowie, a jak będziecie mieć trochę szczęścia to może i skapnie wam trochę piwka.
Tak więc nie ma to jak głos Eltona Johna przy akompaniamencie chrupiących nacho-sów i zapachu spalonych frytek zrobionych z mąki ziemniaczanej i oleju.
I jak już o Sir Eltonie mowa, koncert rewelacja. 3 godziny muzyki bez przerwy. Elton nie zszedł ani razu ze sceny. Zaśpiewał nowe i stare utwory, takie jak Crocodile Rock, czy I'm still standing.
Tylko publiczność była kiepska.
Ludzie zamiast krzyczeć, bić brawa na całego, zachowywali się jakby byli tam za karę. Nawet sam Elton bezradnie rozkłada ręce (foto powyżej). Mało brakowało a Sir John nie wyszedłby na BIS. Na kolejny koncert idę już niedługo, zobaczymy czy Andrea Bocelli też zejdzie ze sceny bez oklasków...
Przypomina mi się, że oglądając wywiady z artystami, którzy byli na koncertach w Polsce, mówili zawsze, że polska publiczność jest najlepsza. Do tej pory myślałam, że mówią tak tylko żeby być miłym, ale przekonałam się na własne oczy i uszy, że to prawda.
Podsumowując, mogę stwierdzić, że koncertowanie z Amerykanami to sztywna zabawa. Ryzykujesz powrót do domu z czerwoną plamą od ostrej salsy pomidorowej na twojej białej bluzce. A szkoda, bo miejsce na koncert super i dobrze zorganizowane. Namiastkę koncertu możecie zobaczyć na filmiku powyżej, który udało mi się nakręcić.
Wracając jeszcze na chwilkę do samego Verizon Center, pisałam wcześniej o konfiguracji koncertowej, to jedna z trzech możliwości skonfigurowania stadionu. W tym samym miejscu odbywają się mecze koszykówki i hokeju na lodzie. Wyobraźcie sobie teraz, że mecz hokeja jest w poniedziałek, czyli trzeba zrobić lodowisko, a we wtorek jest mecz koszykówki, a Washington Wizards, mimo że są wizards (czarodzieje), nie będą grać przecież na lodzie. W środę znów koncert, więc trzeba zdjąć kosze, postawić scenę i tak na okrągło....
Prawie jak w Warszawie na Stadionie Narodowym, jeden dzień piłka nożna, a drugi pole ryżowe...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz