poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Przekrój poprzeczny amerykańskiego żołnierza

Wojsko amerykańskie jest znane na całym świecie z filmów i z nieskończonych misji w Iraku, Afganistanie... ale jacy są ci żołnierze? Wszyscy macho z mięśniami niczym Schwarzenegger? Nie zawsze...
Amerykański żołnierz jest przede wszystkim dumny. Takim być powinien, w końcu służy największemu mocarstwu na świecie.
Warta honorowa przy grobie nieznanego żołnierza (na cmentarzu w Arlington (Virginia)) to nie obowiązek, a zaszczyt i kolejny powód do dumy. 4 godziny chodzenia z lewa na prawo, z prawa na lewo. Odpowiednia ilość kroków, odpowiednia odległość między każdym z nich, odpowiedni przytup. 

Żołnierze, którzy są na warcie wyglądają jak klony. Wszyscy są do siebie podobni, wszyscy z tą samą grobową miną, wypełniają misję życia. Deszcz, śnieg, wichura czy duchy zmarłych nie przeszkodzą im odbywaniu służby 24 godziny na dobę.


Jednak czasami ich duma jest trochę przesadzona....
Autentyczny zapis rozmowy przeprowadzonej przez lotniskowiec klasy Nimitz z niezidentyfikowanym obiektem na radarze:
N(Nimitz):Widzimy was na radarze płyniecie wprost na nas zmieńcie kurs.
O(Obiekt):My również was widzimy zmieńcie kurs.
N: Powtarzam zmieńcie kurs płyniecie na nas.
O: To wy zmieńcie kurs.
N: Zmieńcie kurs, jesteśmy 50 tysiącznikiem. Lotniskowiec klasy Nimitz.
O: To wy zmieńcie. Kanadyjska latarnia morska.

Warto wspomnieć, że Amerykanin mundur nosi dumnie i z szacunkiem, również poza pracą. Sąsiad, oficer wojsk lądowych, „wpadł” w mundurze, prosto z pracy, na organizowaną przez nasz apartamentowiec imprezkę. Zaoferowano mu piwo i odmówił. Powiedział: „Jestem w mundurze” Sąsiad: „To co?” a on: „Tak nie można. Pójdę się przebrać i zaraz wracam, trzymaj to piwo!”. W mundurze nie wypada pić i tyle.
W USA żołnierzy kocha się i podziwia. Dzieci pytają mundurowych: „Proszę Pana, czy powinienem wstąpić do wojska?”. Dorośli dziękują za służbę, mówiąc: „Thank you Sir for serving our country” (Dziękuję Panu za służbę dla naszego kraju).
Szacunek okazują również sprzedawcy i sklepy, parki narodowe i inne instytucje.
Na lotniskach wojskowi w mundurach mają pierwszeństwo wejścia na pokład. Mundur oznacza czasem darmowe bilety wstępu, darmowe kanapki z Subway’a i Coca Cola z McDonald’s.

Wypada też wspomnieć o Marines. Korpus Piechoty Morskiej rozsławiony dzięki wielu hollywoodzkim filmom. Mają najcięższe szkolenia, zostają tylko ci, którzy są najbardziej wytrzymali, panuje tam niesamowita dyscyplina. To wszystko widać w filmach i jest to prawdą. A ja powiem wam, jacy ci twardziele są prywatnie. Miałam okazję poznać byłego Marines podczas jednego z rejsów po Karaibach. Muszę wam powiedzieć, że nigdy w życiu nie widziałam bardziej rozrywkowej osoby! Facet był na misjach w Afganistanie i w Iraku, ale to, co tam zobaczył nie odebrało mu poczucia humoru. Szalał na dyskotece, pokazywał sztuczki magiczne przy stole, bawił się na maksa i mimo że już na emeryturze, ludzie podchodzili do niego i dziękowali za służbę.
Na emeryturze nie znaczy mieć 70 lat na karku i chodzić o lasce, bez nogi i jednego oka.
W wojsku nie służy się aż do emerytury takiej jaka znana jest w Polsce czyli do 67 lat. Niektórzy odchodzą po kilku latach, niektórzy po kilkunastu, ale nie zobaczycie w amerykańskim wojsku staruszków. Po odejściu, byli wojskowi szukają pracy, albo zakładają własny biznes. Znajomy Marines pracuje w Human Resources (dziale zarządzania zasobami ludzkimi), w firmie, która z wojskiem nie ma nic wspólnego!
Wyżej postawieni wojskowi, kiedy przechodzą na emeryturę robią ogromną imprezę. Są prezentacje multimedialne, jest catering z jedzeniem (ale o dziwo nie o jedzenie chodzi!), pojawiają się generałowie, admirałowie i inne ważne osobistości, które wygłaszają pochwalne mowy. Wszyscy w mundurze, ze wszystkimi odznaczeniami.
A odznaczenia i medale amerykański żołnierz dostaje dosłownie za wszystko. Znajomy wojskowy, który jest w wojsku niecałe dwa lata, ma tyle medali, że marynarka opada pod ich ciężarem. Tak jak skauci dostają medal za zawiązanie sznurowadła, znalezienie kwiatka w lesie, zrobienie węzła marynarskiego, przeprowadzenie babci przez ulicę, tak amerykański żołnierz dostaje medal za podobne „osiągnięcia”.

Z medalami czy bez, miesiąc, czy 20 lat na służbie, wszyscy wojskowi żyją według zasad i motta swojej armii. Straż przybrzeżna jest „zawsze gotowa” (Semper Paratus), Marines są „zawsze wierni” (Semper Fidelis), marynarze mówią, że „Nie oni sami, a kraj” (Not Self, but Country), Navy SEALs twierdzą, że „jedyny łatwy dzień był wczoraj” (The only easy day was yesterday), a piechota „Tego będzie bronić!” (This We’ll Defend”).
I na koniec zagadka dla was:
Co powinien zrobić żołnierz, będąc w składzie amunicji, kiedy wybuchnie pożar?

- Powinien wylecieć w powietrze!

czwartek, 16 kwietnia 2015

IDAHO – Intensywnie Drażniący Aromat - "Haftujesz" Obficie!

Myślę, że ktoś w końcu powinien napisać post o tym stanie. Nie wiem czy jestem pierwsza, nie wiem czy będę ostatnia, ale Idaho zasługuje na kilka słów. Nie będę tutaj się rozpisywać o położeniu geograficznym, bo od tego macie Google.
Idaho nazywany jest „Gem State” czyli Stan Kamieni Szlachetnych, lub „Potato State” czyli Stan Ziemniaków.
Jako poznańskiej pyrze przypadła mi do gustu nazwa „Potato state” i nie chodzi tu tylko o wrodzoną i nie pojętą przez resztę Polski, miłość do ziemniaków, ale ze względu na to, że w Idaho praktycznie tylko to się uprawia.

W Ziemniaczanym Stanie nie mogło zabraknąć Muzeum Ziemniaka. Niestety, nie odwiedziłam tego miejsca, ale z pewnością jest równie ekscytujące jak Szachowe Mistrzostwa Świata Seniorów od lat 85.
O Idaho zahaczyliśmy w drodze do Parku Yellowstone, który znajduje się w większości w stanie Wyoming (obrzeża parku są w Idaho i Montanie) i szczerze mówiąc, jeśli mogłabym Idaho w jakikolwiek sposób ominąć, to zrobiłabym to bez zastanowienia.
Na drodze 80% samochodów to pick-upy. Pick-up oznacza, że w środku jedzie bezmózgi jankes, który ma pewnego rodzaju kompleksy, dlatego nadrabia wielkością samochodu. Ewentualnie pick-upa może potrzebować do pick-up’owania” („pick up” po naszemu oznacza zbierać/podnosić) ziemniaków.
W każdym razie przemierzając USA wzdłuż i wszerz mogę stwierdzić, że „pickuperzy” to piraci drogowi, dla których przepisy drogowe mają taką samą wartość jak ulotka z promocjami z WalmartTo też grupa zadufanych w sobie facetów w baseballówce, brudnych spodniach i koszuli w kratę.
W każdym razie, wróćmy do Idaho. Tu trzeba pomnożyć wszystko razy dwa. Czyli: są dwa razy większe pick-upy, są dwa razy więksi Amerykanie, popełniają dwa razy więcej wykroczeń... Żeby przeżyć w tym stanie trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
Oprócz piratów drogowych i zbierania ziemniaków, w Idaho nic się nie dzieje. W każdym miasteczku jest Starbucks (o tym pisałam już kiedyś) i Mc Donald s. Miasteczka niczym się od siebie nie różnią, dlatego jadąc przez Idaho, po jakimś czasie zaczyna Ci się wydawać, że już w tym miejscu byłeś i gorączkowo zaczynasz sprawdzać mapy i GPS’a, czy aby na pewno nie pomyliłeś drogi.
Jednak monotonia i pick-up’erzy nie są takie złe, w porównaniu do SMRODU!

Śmierdzi, śmierdzi, strasznie śmierdzi! Pestycydy, „krówskie” łajno, pestycydy, pestycydy, łajno, jeszcze trochę pestycydów i nie wiem co jeszcze, ale nie da się wytrzymać!!! Jadąc przez ten stan nie tylko musisz mieć zamknięte okna, zamknięty obieg powietrza w samochodzie, ale również maskę przeciwgazową na twarzy! Dlatego jeśli kiedyś zabłądzicie w Stanach i poczujecie smród oraz zobaczycie pick-upy, które chcą was stratować, oznacza to, że jesteście w IDAHO (Intensywnie Drażniący Aromat - Haftujesz Obficie)!

czwartek, 9 kwietnia 2015

San Francisco - zwariowane miasto!


If you're going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If you're going to San Francisco
You're gonna meet some gentle people there

Jeśli jedziesz do San Francisco,
bądź pewien, że masz trochę kwiatów we włosach
Jeśli jedziesz do San Francisco,
spotkasz tam miłych ludzi.

Kwiaty we włosach potargał wiatr... Tak przywitało nas San Francisco. Z +36 stopni Celsjusza, zrobiły się nagle 23 stopnie, wilgoć przeszyła nas na wylot, wiatr prawie nie pourywał nam głów.
A do tego mgła i mżawka!
Pogoda nie zepsuła naszych planów, więc w nieprzyjaznych warunkach pogodowych zabraliśmy się do zwiedzania.
A w San Francisco jest wiele miejsc, które warto zobaczyć. Oto kilka z nich:
  • Chinatown,  gdzie starzy Chińczycy na ulicach grają w domino.





    W Chinatown jest fabryka ciasteczek z wróżbą, gdzie za 1$ można kupić ich całą paczkę! Nawiasem mówiąc, ciasteczka z wróżbą zostały wymyślone przez Japończyka, który mieszkał w San Francisco, więc wcale nie są chińskie... Przy jednej z uliczek były kręcone sceny filmu Karate Kid, a na obrzeżach Chinatown w jednej z kawiarenek, Francis Ford Coppola stworzył pierwszy zarys scenariusza do „Ojca Chrzestnego”.
  • Coit Tower, wieża, z której można podziwiać panoramę miasta. Jeśli będziecie się tu wspinać, to wybierzcie drogę od strony Chinatown.

    Łatwiej się wchodzi, można zrobić fajne fotki stromych ulic, a schodźcie magicznymi schodami, które biegną między domami i ogrodami, gdzie latają dzikie papugi. Uwierzcie mi, że lepiej jest tamtędy schodzić niż wchodzić. Mijaliśmy po drodze kilkoro turystów, którzy ledwo dychali, a mieli przed sobą jeszcze ¾ drogi i nie wyglądali na astmatyków.



  • Pier 39, na którym opalają się lwy morskie, które przybywają tłumnie w to miejsce już od 1990 roku

  • Alcatraz, czyli najsławniejsze więzienie na świecie, w którym koncertował na banjo Al Capone! Kojarzycie je z pewnością z filmu „Twierdza”.

  • Przejażdżka tramwajami, które wypchane turystami po same drzwi śmigają po stromych ulicach San Francisco! Tramwaje to jedyny w USA zabytek, który jest w ruchu!

  • Lombard Street, ulica, na której niejednemu zakręci się w głowie! Polecam zjazd samochodem :)

  • Golden Gate, najsławniejszy na całym świecie most. A dlaczego taki sławny?


    Był to najdłuższy podwieszany most na świecie aż do 1964 roku (pobił go Verazzano-Narrows w Nowym Jorku, a potem jeszcze kilka innych). O Golden Gate mówi się, że to najsławniejszy most samobójców i szczerze mówiąc właśnie z tym mi się kojarzy. Tylko w 2013 roku skoczyło z niego 46 osób!! Samobójca skaczący z Golden Gate (z wysokości 75m) wpada do wody z prędkością 120 km/h.
    Uwierzcie mi na słowo i nie próbujcie, a jak chcecie poczuć spadek z takiej wysokości i prędkość, to wystarczy odwiedzić jeden z parków rozrywki, np. Kings Dominion w Virginii. Tam drugi co do wielkości roller coaster w USA wyniesie was na wysokość 91 metrów i spadniecie w dół (nachylenie 85 stopni) z prędkością 140 km/h. Co ciekawe... po przejażdżce będziecie dalej żyć, po skoku z mostu niezbyt... a jest jeszcze tyle miejsc do zwiedzenia!
Nie każdy wie, ale San Francisco do 1848 roku należało do Meksyku, a w 1867 roku, kiedy Amerykanie przejęli władzę, wprowadzono prawo, które zabraniało mało atrakcyjnym osobom pokazywania twarzy publicznie... Prawo zniesiono, ale wprowadzono inne, które zakazywało pochówku na terenie miasta. Pomieszanie z poplątaniem!
San Francisco to miasto gejów. Praktycznie to miasto, w którym „wynaleziono” gejów. Tu w latach 70tych ubiegłego wieku, powiała na wietrze po raz pierwszy „Tęczowa Flaga” reprezentująca gejów, lesbijki, trans i i bi. To miasto nie dla homofobów. Ci, którzy nie tolerują „kochających inaczej” mogą dostać na głowę, gdyby przypadkiem byli tam z wizytą podczas jednego z festiwali. Wtedy mogą zwariować kompletnie i zupełnie niepotrzebnie znaleźć się na krawędzi Golden Gate... :)

Odkrywać San Francisco można bez końca, nie wypisałam tu wszystkich atrakcji. Jeśli macie zamiar zwiedzać to zwariowane miasto i nie macie dużo czasu – 2 dni powinny wystarczyć na zobaczenie najważniejszych miejsc.

Geje, Chińczycy i ich domino, japońskie ciasteczka, lwy morskie, legenda o Alcatraz, trzęsący się most Golden Gate, wszechobecna mgła i ulice na których samochód wzbija się w powietrze. Ach, to San Francisco! 

piątek, 3 kwietnia 2015

Sequoia National Park czyli lawirowanie między drzewami

Z zakorkowanego Los Angeles, przedostaliśmy się na drugą stronę Kalifornii, do Sequoia National Park. Nie muszę, chyba tłumaczyć, że Sequoia po polsku oznacza sekwoję. Takie drzewo, których w Polsce jest bardzo mało, albo wcale ich nie ma (przyznaję się bez bicia, na tej lekcji geografi byłam na wagarach).
Park znajduje się w południowej części pasma Sierra Nevada i połączony jest z parkiem Kings Canyon. Tak, wiem, czarna magia, co, gdzie, jak, po co i dlaczego, ale całe szczęście macie Google Maps, więc nie jesteście pozostawieni na pastwę losu.
Nie muszę mówić, że wszystko jest tu duże, więc jeśli chcecie zobaczyć oba parki, musicie zarezerwować sobie DUŻO czasu.
Wstęp kosztuje 20$. Jeśli będziecie zwiedzać w USA więcej niż jeden park, opłaca się wykupić „Annual Pass” (roczny bilet wstępu).
Ale wróćmy do naszych sekwoi. Dobrze wiecie z lekcji geografii, że sekwoje to ogromne drzewa i to by było na tyle (na tyle z mojej strony, bo wiecie gdzie byłam, jak Pani Geografica robiła wykład o sekwojach...). 

Nie ma sensu rozpisywać się nad tym jakie to wspaniałe przeżycie zobaczyć te kolosy, bo tego możecie doświadczyć na własnej skórze. Poza tym nie jestem jakimś super literatem (pani z polskiego twierdziła, że wcale nie umiem pisać...), żeby robić opisy przyrody niczym Reymont w Chłopach.
W parku główną atrakcją jest Generał Sherman, który mierzy sobie 83,8 metrów i nie jest to jakiś przerośnięty żołnierz po kuracji hormonalnej. To sekwoja, która podobno jest największa na świecie. Ilość drewna jaka jest w tym drzewie równa się ilości drewna ze świerków rosnących na powierzchni jednego hektara! Sherman jest na czwartym miejscu pod względem wysokości (najwyższa sekwoja ma 87,2 metr).
Pod drzewkiem stoi bohaterka i bohater bloga :))

Oprócz Generała w parku jest tunel, który wydrążony został w sekwoi, jest również łąka z której widać pełno sekwoi, jest sekwoja, do której można wejść do środka (dobra na upały, bo jest dość wewnątrz chłodno) i wiele innych fajnych punktów widokowych.
Dla miłośników natury jest to niesamowite miejsce, a dla piromanów niezbyt... gdyż drewno sekwoi się nie pali.
Do Generała nie wolno się zbliżać, ale inne sekwoje możecie dotykać, przytulać, skubać, szturchać, pchać, lawirować między nimi. Podpalania odradzam, strażnicy parku są wszędzie, tak jak wielki brat, więc, że się nie palą, musicie uwierzyć mi na słowo. 

Dużo zabawy i fajne wrażenia stać wśród tych gigantów. Nam hasanie po lesie zajęło ok. 3 godzin, ale jeśli chcecie zrobić pełen rekonesans możecie wykupić nocleg w jednym z hoteli, lub spędzić noc na campingu.
Nie ma co tu więcej pisać. Sekwoje są duże, jak wszystko w Ameryce i warte zwiedzenia koniec, kropka!
na końcu strzałki są ludzie... takie to duże!