czwartek, 26 czerwca 2014

Tornado i latający dom!

Całe szczęście, że nie stanęłam oko w oko z tornadem, ale kilka szalało już w okolicy. Nie mam zamiaru pisać o potężnej sile natury jaką jest tornado, ale o braku logiki jaka istnieje w USA.
Z pewnością wiele razy widzieliście w telewizji reportaże z miejsc dotkniętych tornadem. Domy zrównane z ziemią, poprzewracane samochody itp.
Zastanawialiście się kiedyś dlaczego amerykańskie domki są poprzewracane jakby były zrobione z kart?
Odpowiedź jest prosta. W Stanach domy buduje się przeważnie z drewna i z „papieru” (tak naprawdę to gips, ale nie czepiajmy się szczegółów). Wystarczy, że „walniesz” pięścią w ścianę, a zrobisz dziurę do sąsiadów. Po pijaku też lepiej się nie opierać o „kartonowy mur”, bo nigdy nie wiadomo gdzie się wyląduje...
A jeśli nie pijecie i chcecie tylko zawiesić szafki w kuchni? Możecie to zrobić, ale tylko w miejscu gdzie w ścianie wbudowane są specjalne rusztowania. Jeśli chcecie mieć szafkę w innym miejscu, możecie być pewni, że spadnie razem ze ścianą, a jeśli jest naprawdę ciężka to macie szansę zrobić dziurę w podłodze!
Wystarczy zrobić kilka kroków w mieszkaniu, żeby poczuć ruszającą się podłogę i ściany.
Mnie jednak przeraża to, że pewnego dnia dosłownie „wpadnę” do sąsiadów z dołu... i to niekoniecznie na kawę.. Zobaczcie sami...

I właśnie to mnie zastanawia... Amerykanie dobrze wiedzą gdzie mieszkają i zdają sobie też sprawę, że co roku jest zagrożenie huraganem albo tornadem (kilka lat temu w Waszyngtonie było nawet trzęsienie ziemi!!), więc dlaczego nie budują domów, które nie odlecą w siną dal, tylko dzielnie pozostaną na ziemi, a zniszczenia nie będą aż tak ogromne!
Jedyny powód jaki przychodzi mi do głowy, dlaczego Amerykanie postępują tak bezmyślnie (oprócz niższych kosztów budowy), jest następujący: Amerykanie nie lubią czekać! Chcą mieć dom od razu, a na zbudowanie chatki z cegieł i betonu potrzeba o wiele więcej czasu.
Deweloperom też zależy na czasie, chcą jak najszybciej zacząć wynajmować "stonce" mieszkania.
Ludzie, którzy wolą być na swoim mogą sobie wybudować papierowy domek marzeń.
Tak właściwie, to po co budować dom od zera, lepiej pójść do sklepu z domami, to zredukuje czas oczekiwania na nowe gniazdko aż o 50%! Tak, nie przesłyszałeś się, do sklepu z domami!
W USA są miejsca, gdzie stoi 10-15 domów jeden obok drugiego, a twoim zdaniem jest wybranie wymarzonej chatki i nie martw się, transportem zajmie się sklep!

Czyli co z tego wynika? Nowe tornado, nowy dom! Żyć nie umierać, istny American Dream...



wtorek, 17 czerwca 2014

Przychodzi baba do lekarza.... a lekarz Amerykanin!

Użyj go
Można by powiedzieć, lekarz jak lekarz, swoje wie, swoje robi. Jednak w USA, wizyta u lekarza rodzinnego wygląda nieco inaczej niż w Polsce czy we Włoszech.
Przede wszystkim, wizytę, oprócz tradycyjnych sposobów (telefon lub osobiście) możemy zamówić przez internet. Wizyta jest na określoną godzinę i nie tak jak czasami w Polsce bywa, i jak to zawsze bywa we Włoszech, mimo wizyty na 9:00, wchodzimy do gabinetu o 11:00. W USA wchodzi się punktualnie (przynajmniej u mojego doktora i u lekarzy, u których leczą się moi znajomi). Świetnie, prawda? Nie da się ukryć! 
W Stanach czas to pieniądz i Amerykanie nie bardzo lubią czekać na cokolwiek. Gwoli wyjaśnienia, w USA, nie jesteście pacjentami, tylko klientami, a o klientów trzeba dbać. Stąd też ta różnica.
W Stanach nie ma Narodowego Funduszu Zdrowia i każdy (jeśli chce, bo to nie obowiązek) płaci prywatne ubezpieczenie zdrowotne, dlatego każdy gabinet chce przyciągnąć jak największą liczbę klientów, bo wie, że ubezpieczalnia wypłaci grube pieniążki.
Wracając do naszej wizyty... punkt 9-ta, do poczekalni wchodzi pielęgniarka z laptopem w ręce i wyczytuje wasze imię i nazwisko (Grzegorz Brzęczyszczykiewicz). Słysząc dziwne dźwięki wychodzące z ust pani pielęgniarki, orientujecie się, że to o was chodzi (w poczekalni nie ma nikogo więcej...) i zadowoleni z punktualności podążacie za pielęgniarką do gabinetu. Ale gdzie jest lekarz?! Przecież przyszliście tylko po skierowanie na badanie USG! Cierpliwości...
W gabinecie jest podobnie jak na Amerykańskiej farmie, bydło trzeba oznakować... zamiast bydła są ludzie i zamiast wypalania znaczka na tyłku, jest mierzenie ciśnienia, ważenie i pytanie o wzrost i zadawanie jeszcze kilku innych pytań, które nie mają większego znaczenia. (o wzrost pytają  ZAWSZE... Nie tylko przy pierwszej wizycie... Co z tego, że w wieku 30 lat już się nie rośnie, ale widocznie Amerykanie jeszcze tego nie odkryli w swoich licznych badaniach naukowych). Po „oznakowaniu” pielęgniarka wychodzi mówiąc, że lekarz przyjdzie za kilka minut.
Cieszycie się, że w końcu, będziecie mogli zapytać o skierowanie na USG i przy okazji powiedzieć o waszych poprzednich badaniach i wypytać o wyniki.
więc... powiedz mi wszystko to, co powiedziałeś pielęgniarce 5 minut temu
Po 10 minutach przychodzi lekarz. Zamieniacie kilka zdań i prosicie o skierowanie na badanie USG, bo chcecie potwierdzić, że macie kamienie w woreczku żółciowym. Lekarz nie słuchając pierwszej części, budzi się na słowa: „kamienie w woreczku” i prosi, żeby położyć się na leżance w celu zbadania jamy brzusznej. Dusi wam brzuch, puka i stuka, a wy powtarzacie, że chcecie tylko skierowanie. Na to lekarz uśmiecha się i mówi, że zaraz wraca, bo idzie w tej sprawie zadzwonić do radiologa. Od tego wszystkiego zaczyna was boleć brzuch! 
Chcecie T Y L K O skierowanie!!!!
Po kolejnych 10 minutach oczekiwań wraca lekarz i mówi: „Zgodziliśmy się z radiologiem, że operacja jest ostatecznością. Musisz  być tylko na diecie i wszystko będzie OK.”
Myślicie: „Kurka wodna, jaka operacja!!???”, jednak zamiast wybuchnąć i powiedzieć, że operację to sobie może doktorek w mózgu zrobić, powtarzacie grzecznie po raz trzeci: „Ale ja chciałem tylko skierowanie na USG, nie chcę żadnej operacji”.
Za trzecim podejściem lekarzowi zaczynają kontaktować styki w mózgu, zaprowadza was do innego gabinetu i tam wypisuje skierowanie. Sukces! W międzyczasie, kolejny pacjent prowadzony jest do „znakowania”, do gabinetu, z którego wyszliście chwilkę wcześniej.
Korzystając z okazji, pokazujecie lekarzowi wasze poprzednie badanie krwi i pytacie o kilka pozycji, które są dla was niezbyt zrozumiałe. Doktorek zamiast wyjaśnić o co chodzi, mówi tylko: „Jest OK”. Niezadowoleni z odpowiedzi, drążycie temat, ale bezskutecznie. Lekarz grzecznie was wyprasza (w gabinecie obok czeka już kolejny klient!), mówiąc, że możemy zrobić kolejne badania tutaj na miejscu i potem je sobie omówimy. Przecież nie chcecie kolejnych badań, macie już zrobione badania!! Chcieliście tylko coś wyjaśnić!!! Możecie o tym zapomnieć... W USA klient (czyli po naszemu pacjent) traktowany jest jak kompletny debil (z jednej strony nie ma się co dziwić, bo wiedza Amerykanów ogranicza się do wyuczonego zawodu lub pracy jaką obecnie wykonują) i dlatego pytanie o interpretację wyników krwi, lub chociażby prośba o podanie wyniku ciśnienia (które wcześniej zmierzyła wam pielęgniarka) graniczy z cudem. Jako, że Amerykanie uważają siebie za najlepszy naród na świecie i wszystko mierzą swoją miarą, nie widzą potrzeby podawania numerków, których przecież i tak jako "nie-lekarze", nie jesteście w stanie zrozumieć! Musicie zadowolić się zwykłym „Jest OK.”! 

Co jak co, ale wolę czekać 2 godziny w kolejce w Polsce lub we Włoszech, gdzie nie jestem tylko kolejnym klientem, gdzie wiem, że lekarz odpowie na wszystkie moje pytania, i nie będzie uważał mnie za kompletną idiotkę, a badanie USG nie ograniczy się do stwierdzenia: „Tak, ma pani wszystkie organy w brzuchu.”


środa, 11 czerwca 2014

Włochy po amerykańsku

Ameryka to kraj, w którym spotykają się wszystkie kultury świata. Oprócz Meksykanów, Anglików, Niemców, Polaków i Włochów, można spotkać Wietnamczyków, Ruandyjczyków, Salwadorczyków, Chilijczyków, Sudańczyków, Gruzinów, Portorykańczyków i wiele innych mniej lub bardziej znanych narodowości.
Oprócz spotkania oko w oko z Pakistańczykiem lub Kurdem, możemy posmakować potraw z tych krajów, w jednej z tysięcy restauracji jakie znajdują się w każdym mieście.
Podsumowując, z każdego kraju możemy kogoś spotkać, albo coś zjeść. Inaczej jest jednak z Włochami. Oprócz włoskich restauracji i Włochów prawie na każdym skrzyżowaniu ulicy, w Stanach istnieje kult tego narodu. Wszystko co włoskie jest najlepsze. Włoskie jedzenie jest najlepsze. Włoskie kobiety najpiękniejsze, a mężczyźni najprzystojniejsi.
Mieszkałam 6 lat we Włoszech i z połową tych stwierdzeń się nie zgadzam, ale to temat na inny blog. Wszyscy kochają Włochy, z powodów dla mnie nie znanych i nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby Amerykanie w restauracji serwowali prawdziwe włoskie jedzenie, a w sklepach były prawdziwe włoskie produkty.
Zamiast tego są parmezany „Made in the USA”, które z prawdziwym parmezanem oprócz nazwy nie mają nic wspólnego (spójrzcie na zdjęcie... już wygląd jest inny, co dopiero smak!),

do tego dochodzą wszystkie inne sery, salami, kiełbaski, makarony, sosy pomidorowe. Nic nie smakuje na włoskie i nic włoskie nie jest!


Tak samo jest we włoskich restauracjach. Połowa dań jest wymyślona przez pakistańskich właścicieli, a reszta to kiepska podróbka włoskiej kuchni.
Nie mam zamiaru wychwalać Włochów, bo jak już wspomniałam, po sześciu latach w tym kraju, mogę powiedzieć, że nie wszystko jest różowe, i że w Ameryce pod wieloma względami żyje się łatwiej. Niestety nie mogę znieść tego, że Amerykanie profanują jedyną rzecz, która we Włoszech jest idealna - jedzenie!
Najśmieszniejsze z tego wszystkiego są jednak patelnie „Made in China” z nalepką: „Italian Style” lub "Italian design". Patelnia jak każda inna i zapewniam was, Włosi nie używają innych patelni niż Polacy czy Niemcy!

Cena takiego „cacka” idzie oczywiście odpowiednio w górę, bo każdy chce mieć w domu Włoski styl! Do tego dochodzą inne przedmioty codziennego użytku, takie jak ręczniki, pościele, sztućce, czy wykładziny podłogowe! Co ciekawe, przynajmniej 80% Włochów NIE POSIADA wykładzin podłogowych!!! Włosi na podłogach mają płytki i ewentualnie małe dywaniki!!! Amerykanom to jednak nie przeszkadza, bo uważają się za ekspertów włoskiej kultury i jedzenia. Niektórzy z nich nawet wiedzą gdzie jest Rzym!
Kolejnym „wynalazkiem” wołającym o pomstę do nieba są tak zwanie „Italian kitchen” czyli włoskie kuchnie... Każdy apartamentowiec przyciąga nowych lokatorów włoskimi kuchniami.
Tak wygląda włoska kuchnia:

A tak wygląda włoska kuchnia zdaniem amerykanów:

Żenada!
Przykłady na italo-amerykańskie produkty można mnożyć bez końca! Amerykanie tyją wcinając „włoskie” żarcie w swoich „włoskich” kuchniach, a włosi w amerykańskich hotelach dostają zawału widząc i smakując żarcie, którego "włoskość" zaczyna się i kończy na włoskiej fladze na opakowaniu. 

Viva America!

wtorek, 3 czerwca 2014

Aż strach się bać!

Jakiś czas temu kupiłam pewną rzecz. Czytając instrukcję obsługi natknęłam się na takie stwierdzenie:
"Ostrzeżenie: Ten produkt zawiera jedną lub więcej substancji chemicznych, które w Stanie Kalifornia są uważane za powodujące wady wrodzone i inne uszkodzenia związane z rozrodem, oraz/lub raka."
Jak myślicie co to za przedmiot?
Alkohol, dżem z radioaktywnych odpadów, a może plastikowy talerzyk? Nic z tych rzeczy... zobaczcie sami...

Jak już o narzędziach mowa, to znalazłam kolejny interesujący przedmiot:
Jak myślicie... do czego to służy? 
W instrukcji obsługi znalazłam ciekawą uwagę...
"Ten produkt nie jest przeznaczony do użycia jako wiertarka dentystyczna dla ludzi i zwierząt"
Czyli w dentystę bawić się nie mogę, ale w chirurga już tak.... Szkoda, że nasz mózg nie rozumie słowa "nie", więc dla niektórych osób może to być świetny pomysł do "zabawy".
W Ameryce nie tylko musisz uważać na świrów biegających z wiertarką po ulicach, seryjnych morderców, czy przypadkowych przechodniów, którym akurat zachciało się was zadźgać scyzorykiem, musisz mieć również na uwadze, że przedmioty domowego użytku mogą sprawić, że twoje dziecko urodzi się z dwiema głowami, a od wkręcania śrubki możesz dostać raka!