poniedziałek, 31 marca 2014

Amerykańskie drogi... Uważaj gdzie jedziesz!

Każdy z was z pewnością widział jeden z amerykańskich filmów, w którym dzielni policjanci gonią przestępcę po ogromniastych drogach tego niezwykłego kraju.
Drogi są szerokie, mają trochę mniej dziur niż te w Polsce i w ogóle są bajeczne dla każdego turysty, który ogląda je z daleka lub przez okno autokaru.
Sytuacja zmienia się, kiedy za kółkiem samochodu zamiast brodatego kierowcy z Pakistanu, zasiadasz Ty – początkujący użytkownik amerykańskich szos!
Jedziesz sześciopasmową autostradą słuchając w radiu muzyki country, aż tu nagle na horyzoncie pojawia się OGROMNE SPAGHETTI!!!! Myślisz... co robić? Gdzie jechać? Mapa wygląda jakby była przygotowana przez pijanego kartografa, który zamiast dróg, narysował kółka, kreski i zawijasy... SZYBKO!!! Trzeba podjąć decyzję!!! Włączasz GPS-a, oddychasz głęboko i wsłuchujesz się w harmonijny głos pani GPSowej, która kieruje cię na właściwy pas.
Zjeżdżasz w lewo, żeby jechać w prawo, potem trzypasmowym wiaduktem w prawo, żeby jechać w lewo, a potem w lewo i w prawo, żeby jechać prosto! Wybrnąłeś bohatersko z tej sytuacji! To co, że na ciebie trąbili, że jakiś frajer w Toyocie Tundra chciał przerobić cię na naleśnika... Wreszcie jedziesz spokojnie... Droga wydaje się być wyjątkowo pusta... Mijasz ogromne korki i dziwisz się, dlaczego reszta samochodów w nich stoi, a ty na 2 pasmowej drodze jesteś prawie sam!
Z rozmyślań wybudza cię pani GPS-owa z komunikatem: „Za 300 metrów trzymaj się prawej”.
Posłusznie wykonujesz polecenie... i... lądujesz prosto w rękach policji.
Oficer wyglądający jak Strażnik Smith z bajki „Miś Yogi”, podchodzi i pyta: ile osób jest w samochodzie? Co za głupie pytanie myślisz... Odpowiadasz: „dwie osoby”. Policjant prosi o twoje dokumenty i znika. Po kilku minutach wraca i z uśmiechem na twarzy wręcza ci mandat. Nie przekroczyłeś prędkości... nie spowodowałeś zagrożenia na drodze... ale jechałeś złym pasem!
W USA są pasy przeznaczone dla samochodów, które mają 2 i więcej pasażerów (zdjęcie obok), lub 3 i więcej pasażerów. Teraz już wiesz, że musisz uważnie czytać wszystkie znaki drogowe i komunikaty na wyświetlaczach (o znakach drogowych pisałam już w Skręcamy na czerwonym świetle czyli Egzamin na prawo jazdy w Ameryce.).
Ehhh.... Tak kończy się twoja przygoda z amerykańskimi drogami... Spaghetti za 200 dolarów!


wtorek, 25 marca 2014

Tableteczki, witaminki dla całej rodzinki!

Małe, duże, średnie i w sam raz. Białe, żółte, zielone, niebieskie, czerwone, fioletowe, wielokolorowe. Na każdy dzień tygodnia, miesiąca i roku. Okrągłe, owalne, kwadratowe, trójkątne. Świecące i matowe. Do połykania, do ssania, do żucia... (i do zatrucia..)

Tabletkowe eldorado!
Zacznijmy od początku.
W USA, jest trochę inaczej niż w Polsce jeśli chodzi o zakup leków i witamin.
Dużo leków, które w Polsce można dostać bez recepty, tu jest na receptę, i odwrotnie.
Leki przepisane przez lekarza, nie są w kolorowych pudełeczkach, flakonikach, buteleczkach, ponieważ aptekarki skrupulatnie przekładają tabletki z oryginalnych opakowań do mało atrakcyjnych pomarańczowych flakoników. Na nim wydrukowane jest twoje imię i nazwisko, nazwa leku oraz sposób w jaki masz go stosować. Tabletki dostajesz wyliczone! Jeśli jedna spadnie ci na podłogę i twój pies ją połknie przez przypadek, nie dokończysz kuracji! Musisz iść do lekarza po nową receptę na jedną brakującą tabletkę....
Takie dozowanie leków ma jedną zaletę – lek się nie marnuje. W Polsce dostajesz całe opakowanie, nawet jeśli z dwudziestu tabletek potrzebujesz tylko 10. Reszta będzie leżała przez 3 lata w domu, aż do momentu, w którym zauważysz, że lek jest przeterminowany.
Z drugiej strony, wkurza mnie, że tabletki „przesypywane” są w aptece, w mało sterylnych warunkach i że za wydaniem leku muszę czekać co najmniej 20 min!!!
A dlaczego? Bo pani aptekarka musi wydłubać tabletki z oryginalnego opakowania i potem za pomocą pincetki, odliczając odpowiednią liczbę tabletek, wrzucić je do pomarańczowego pudełeczka (a jak, ktoś jej przeszkodzi, to się myli... i zaczyna liczyć od początku... i tak w nieskończoność).
Całe szczęście, że większość aptek mieści się w hmm... jak to nazwać... w drogerio-delikatesach... To tak jakby połączyć Rossmanna z Żabką.
W oczekiwaniu na lekarstwa, możesz zrobić małe zakupy i oprócz proszku do prania, jogurtu, zgrzewki piwa, możesz kupić witaminki!
W Ameryce w każdym sklepie spożywczym i w każdej drogerii jest cały dział przeznaczony na suplementy diety i witaminki oraz na leki przeciwbólowe bez recepty.
Możesz chodzić godzinami pomiędzy regałami, szukając wymarzonego zestawu witamin! I tak jak pisałam na początku, jest w czym wybierać! Możesz kupić maści na wszelkiego rodzaju ukąszenia, wysypki,  grzybki i inne dziwactwa, które mogą pojawić się na skórze, możesz kupić tabletki nasenne (wybór jest niesamowity!!), albo zwykłe tabletki na bóle wszystkiego i niczego!
Raj dla hipochondryków!
Amerykanie są powszechnie znani z nadużywania leków bez recepty, ale jak się im dziwić? Mają je na wyciągnięcie ręki, jeśli chcą, mogą załadować cały koszyk tabletek nasennych i przeciwbólowych!
Ehh... i pomyśleć, że możesz kupić wystarczającą ilość tabletek, żeby kogoś posłać na drugi świat (albo i siebie...), ale nie możesz kupić szkieł kontaktowych bez recepty!

Widocznie, soczewki są bardziej szkodliwe dla zdrowia, niż 20 połkniętych tabletek nasennych popitych piwkiem...

środa, 19 marca 2014

Starbucks to podstawa!

Starbucks to najpopularniejsza kawiarnia w USA, gdzie każdego ranka spotyka się cała dzielnica. To miejsce, którego żaden szanujący się Amerykanin nie zignoruje. Zresztą Starbucks'a jest ciężko zignorować, bo jest na każdym rogu ulicy i na każdym statku wycieczkowym, więc nawet na wakacjach w tropikach możesz napić się Starbucksowej kawy...
Zamiast przygotować kawę w domu, idzie się do Starbucks'a. Śnieżyca, czy huragan Katrina, nie powstrzyma Amerykanina przed zakupem ulubionego kubła kawy.
O Starbucks wspominałam już w „Jak przytyć 100 kg w 2 tygodnie czyli dieta cud
Powstała nawet aplikacja na Smartphona, dzięki której możesz zamówić i zapłacić za swoją kawę wcześniej, a w kawiarni tylko odbiera się zamówienie. Powodem wymyślenia tej aplikacji, były długie kolejki i to, że ponad połowa klientów kawiarni, notorycznie spóźniała się do pracy.
Uważaj, napój którym będziesz się delektować jest wyjątkowo gorący!
Starbucks dba o dobro klientów do tego stopnia, że przypomina klientom, że kawa jest gorąca (zdjęcie i opis obok) i pewnie dlatego, że nie chce zostać pozwany do sądu za to, że ktoś poparzył sobie język... W Europie każdy wie, że kawa jest gorąca, ale może w Ameryce wrzątek jest zimny... 
Starbucks jest tak popularny, że zamiast słowa kawa, używa się słowa Starbucks.
Tak to wygląda w rozmowie:
-„Oł meeen, imadżin, tudej wypiłem mojego Starbucksa w drodze do łork i wylałem połowę w maj kar!”
-”Kurcze pieczone, meeen! Ale spoko, bi kul, łi łil goł w przerwie na lancz, na Starbucksa. Postawię ci ten nju smak”.
A teraz tłumaczenie:
-„Oh, facet, wyobraź sobie, dzisiaj wypiłem moją kawę w drodze do pracy i wylałem połowę w moim samochodzie!”
-”Kurcze pieczone, facet! Ale spoko, wyluzuj, pójdziemy w przerwie na obiad, na kawę. Postawię ci ten nowy smak.”
Nie wiem, jak to wygląda w Starbucksie w Polsce, ale w USA kawy mają 3 wielkości: Tall, Grande i Venti, czyli 12 oz, 16 oz i 20 oz. Oz to nie czarodziej, a uncja i to do tego amerykańska, czyli inna niż brytyjska... ale spoko, już tłumaczę na litry: 0,35l, 0,47l i 0,59l.
Kiedy już zdecydujesz się, jaki baniak z kawą chciałbyś wypić i obliczysz czy możecie dojechać do pracy lub dojść do domu bez zakładania pieluchy, przychodzi czas na złożenie zamówienia. To mój ulubiony moment, w którym kluczowym punktem jest poprawna wymowa i kolejność. Ja, żeby zrobić spięcie w mózgach obsługi, zamawiam tak, jak to się zamawia we Włoszech (w końcu GRANDE i VENTI, oraz kawa LATTE, MACCHIATO, CAPUCCINO itd. są włoskimi nazwami....).
Konwersacja wygląda mniej więcej tak:
ja: „Hello, I would like LATTE GRANDE” (Witam, chciałabym Latte Grande [wymowa tak jak się pisze])
obsługa: „yyy, what?” (yyy co?)
ja: „LATTE GRANDE”
obsługa: „yyyy... ohh.... GRANDE LATTE” (wymowa: grandej latej”)
To oczywiście skrócona wersja, i chyba nie muszę mówić, że taka konwersacja, sprawia, że za mną zaczyna tworzyć się kilometrowa kolejka, ale cóż, byłoby prościej gdyby Amerykanie przestali nadużywać włoskich nazw i kaleczyć ten piękny język, a zamiast tego, zmienić nazwy na angielskie, przecież już mają w „menu” TALL (czyli wysoka, która nie wiadomo dlaczego jest najmniejszą kawą....) Mogli by dodać BIG (duża) i HUGE (ogromna)...

Pisząc o kawie, nabrałam na nią ochoty. Idę przypalić kilka neuronów pani z obsługi zamawiając LATTE MACCHIATO GRANDE. Muszę tylko sprawdzić, czy przypadkiem nie ma dziś Starbucks dnia przyjaznego broni, bo czasem mogę natknąć się na niecierpliwego klienta, który przestrzeli mi kubek...

czwartek, 13 marca 2014

Suszarka w wannie

Pisałam już wiele razy o tym, że amerykanie są bardzo kreatywni. Mają wiele pomysłów na wszystko, na to jak się ubierać, na to jak spędzać wolny czas, na to jak popełniać morderstwa.
Inspiracje czerpią między innymi z telewizji. 
Dziś jednak nie o tym, a o instrukcjach obsługi, które są źródłem natchnienia dla każdego Amerykanina, a dla mnie ulubioną lekturą. Chciałabym też od razu podziękować autorom instrukcji, za swoją pomysłowość i za to, że ich „dzieła” wprawiają mnie zawsze w dobry humor.
Zaczynamy!
Na opakowaniu odplamiacza o ciekawej nazwie SHOUT (OKRZYK), czytamy: „Nie czyścić odzieży podczas jej noszenia”


Na opakowaniu od amerykańskiej wersji Domestosa widnieje napis: „Załóż zabezpieczenie na oczy, takie jak gogle, ochronną tarczę na twarz albo ochronne okulary”. Poniżej mamy też informację, żeby po użyciu środka dobrze się umyć przed jedzeniem, piciem, żuciem gumy, czy używaniem tabaki”. Logiczne...Przecież każdy po czyszczeniu toalety, ma ochotę na odrobinę tabaki...

Kolejne opakowanie, to zagadka dla was. Napis: „Jeśli masz chorobę nerek, zapytaj lekarza przed użyciem” Odpowiedź znajdziecie pod zdjęciem.
To, oczywiście nic innego jak dezodorant w sztyfcie!
To by było na tyle o detergentach, czas przejść do urządzeń AGD.
Zacznijmy od jednej z moich ulubionych pozycji i tych najbardziej inspirujących, od suszarki do włosów.

Aż człowieka korci, żeby sprawdzić co się stanie po włożeniu do wanny, a z drugiej strony zastanawiam się, kto w domu ma kontakt bezpośrednio nad wanną...
Na odwrotnej stronie mamy też komunikat, żeby nie używać podczas kąpieli.
Pech! A ja już chciałam zaoszczędzić trochę czasu i suszyć włosy jeszcze podczas moczenia się w wannie... hmm... zaraz, zaraz... Nic straconego! Nie ma adnotacji, że nie wolno używać pod prysznicem!
Następna w kolejce stoi maszynka do obcinania włosów. Tutaj autor instrukcji wykazał się większą inteligencją od poprzednika i napisał, że "nie można używać podczas kąpieli albo podczas prysznica.”
Teraz czas na pralkę do prania.
„Nie dodawać do wody w pralce: benzyny, rozpuszczalników do czyszczenia na sucho lub innych substancji wybuchowych lub łatwopalnych.”
Kolejny napis: „Nie pozwól dzieciom bawić się na lub w pralce”. Całe szczęście nic nie wspomnieli o dorosłych! Zawsze chciałam poczuć się jak Gagarin w kapsule statku WOSTOK1!
„Naucz dzieci podczas ich dorastania, jak bezpiecznie używać wszystkich urządzeń.”
O! Mamy nawet wskazówkę, jak wychowywać dzieci! Gratisowa porada od autora instrukcji.
Czytamy dalej: „Zniszcz karton, plastikową torbę i inne materiały należące do opakowania, po tym jak wypakujesz pralkę. Dzieci mogą użyć ich do zabawy. Kartony przykryte dywanami, narzutami lub plastikowymi płachtami mogą stać się hermetycznymi komorami.”
Fajnie! Można zrobić schron, zamek, domek, kto co lubi! Świetny pomysł, ale pamiętajmy... nie przy dzieciach!
Kolejna cenna wskazówka z instrukcji brzmi: „Pralka nie jest przystosowana do użytku morskiego, lub do użytku w RV (samochód turystyczny), samolocie itd.” 
Chyba kupiłam zły egzemplarz, bo ja zawsze podróżuję z pralką. Nigdy nie wiesz, kiedy zabrudzą się twoje ciuchy...
Idźmy dalej. Teraz przyszła pora na zmywarkę do naczyń.
„Nie nadużywaj zmywarki, nie siedź, nie stój na drzwiach lub koszykach na talerze”.
„Żeby zminimalizować ryzyko urazu, nie pozwól dzieciom bawić się w środku lub w pobliżu zmywarki”.
Szkoda, bo zmywarka była moim ulubionym miejscem do siedzenia...
Przejdźmy do lodówki. Ta prezentuje się prawie jak lunapark!
„Nie pozwól dzieciom wspinać się, stać lub huśtać się na drzwiach, półkach lodówki”.
„Trzymaj palce z daleka od powierzchni, które mogą się zatrzasnąć, takich jak drzwi, zawiasy, szafki. Bądź pewien, że kiedy zamykasz drzwi, nie ma dzieci w pobliżu.”
Teraz  – piekarnik elektryczny.
„Nie używaj piekarnika do suszenia ubrań”
„Nigdy nie próbuj suszyć zwierząt domowych w piekarniku”. 
„Nie wchodź lub nie siedź na drzwiach od piekarnika”.
„Nigdy nie używaj urządzenia do ocieplania lub ogrzewania mieszkania”.
Ostatnim śmiercionośnym, niosącym postrach urządzeniem jest odkurzacz.
„Ten odkurzacz wytwarza ssanie. Trzymaj włosy, luźne części odzieży, palce i inne części ciała z daleka od otworów i ruszających się części odkurzacza”.
Brzmi to trochę jak z horroru „Ssący odkurzacz 5 – nigdy nie wiesz co się stanie po podłączeniu go do gniazdka”
Czytamy jeszcze, że „odkurzaczem nie możemy zbierać niczego co się pali lub tli, tak jak papierosy, zapałki, albo gorący popiół”.
Czyli jednym słowem pożaru odkurzaczem nie ugasisz!
Nadszedł czas na ostatnią pozycję, na worki do śmieci. Na każdym worku do śmieci widnieje taki oto napis: „Aby zapobiec zagrożeniu uduszeniem, trzymaj ten plastikowy worek z daleka od niemowląt i dzieci. Nie używaj tego worka w łóżeczkach dziecięcych, łóżkach, wózkach lub w kojcach.”
A teraz wybaczcie, ale idę ogrzać mieszkanie piekarnikiem, potem zbuduję fort z kartonów od pralki, później postaram się zainstalować pralkę w moim samochodzie, a jak się zmęczę to pójdę się zdrzemnąć i otulę się workiem na śmieci....

piątek, 7 marca 2014

Kościół, ale który wybrać?

W Polsce, kościołów jest bardzo dużo. Każda dzielnica, każde osiedle, ma swój. Jest w czym wybierać, ale wchodząc do kościoła, mamy pewność, że jest to kościół Rzymsko-katolicki.
Czasami można natknąć się na kościół prawosławny, ale widać wtedy z daleka, że krzyż trochę inny.
W USA, kościołów też jest bardzo dużo. W każdej dzielnicy jest kilka, w każdym mieście kilkadziesiąt, a nawet kilkaset. Jest tylko jedna różnica... każdy kościół jest inny, a krzyż ten sam!
Są kościoły dla czarnych, dla białych, dla czarno-białych... Do wyboru do koloru.
Możesz iść na mszę do kościoła baptystów, do kościoła prezbiteriańskiego, do kościoła Biblii (cokolwiek to oznacza...), do kościoła Chrystusa, do kościoła pierwszych Chrześcijan, do kościoła episkopalnego, do kościoła luterańskiego, do kościoła metodystów, do DC Metro Church (tu się zastanawiam...kościół jest przy stacji metra... to do czego oni się modlą? do metra?), a jak już wam się pomiesza w głowie i sami nie wiecie gdzie iść, możecie wpaść na mszę do kościoła wszystkich wyznań...
Są też kościoły Rzymsko-katolickie i jak masz szczęście, to znajdziesz nawet kościół gdzie, msze są w twoim języku ojczystym. Jest kościół Polski, Włoski, Latynoamerykański, Afro-amerykański i pewnie jeszcze wiele innych, o których nie mam pojęcia.
Msza jest oczywiście taka sama jak w Polsce, tylko język inny i księża są bardziej ekspresyjni. Jak głoszą kazanie, to wychodzą do ludzi i chodzą między rzędami, czasami zdają pytania... fajnie to wygląda jak dorośli zamieniają się na 10 minut w dzieci ze szkoły podstawowej, pochylają głowy i modlą się, żeby tylko ksiądz ich o nic nie zapytał...

I o dziwo, księża to nie sztywniaki w sutannach, mają za to ogromne poczucie humoru (zdjęcie poniżej)!
Ktokolwiek modli się o śnieg, proszę niech przestanie.
A ty, gdzie się wybierzesz?