piątek, 13 grudnia 2013

Włoch w Waszyngtonie

Nadszedł moment, aby dać Amerykanom drugą szansę. Jak już pisałam w Trochę Europy w USA czyli Elton John w Waszyngtonie, publiczność na koncercie nie spisała się. Nie można jednak oceniać publiczności tylko po jednym koncercie. 
Tak więc, wybrałam się na kolejny. Tym razem, na koncert osoby, która moim zdaniem ma  najlepszy głos, na świecie. Poza tym jest to osoba najsympatyczniejsza, najskromniejsza i najprzystojniejsza ze wszystkich Włochów. Panie i Panowie, przed państwem Andrea Bocelli.
Po wejściu do znanego już wam Verizon Center, czekała mnie niespodzianka. Pani z obsługi, zatrzymała mnie i zapytała czy nie chcę wymienić moich biletów. Podejrzliwie spytałam dlaczego, a ona odpowiedziała, że czasami tak bywa, że wymieniają za darmo na lepsze miejsca. Tak też, zamiast siedzieć na balkonie, gdzie Bocelli byłby wielkości mrówki, dostałam wejściówkę, na parter. Należy dodać, że wartość mojego biletu to 80$, a tego, który dostałam od sympatycznej pani z obsługi to 500$! To się nazywa ubić dobry interes. Ciekawe czy w Polsce, też cos takiego mogłoby się przydażyć....
Wróćmy jednak do samego koncertu. Wrażenia nie do opisania. Koncert odbył w dwóch częściach. Pierwsza klasyczna, gdzie orkiestra zagrała kawałki z Romea i Julii, Traviaty, Nieszporów Sycylijskich. Nie zabrakło też Ave Maria i jednej z włoskich kolęd. Druga część bardziej rozrywkowa, gdzie Bocelli zaśpiewał utwory ze swoich płyt, takie jak np. Con te partiro, I found my love in Portofino czy Canto della terra.
No, a co z publicznością?
Średnia wieku 65 lat, ale wiek nie przeszkadzał im, żeby bić brawa tak jak się należy. Były też owacje na stojąco, a Bocelli na bis wychodził 4 razy!!! To się nazywa energia! Tym razem Amerykańce spisali się na medal.
Niestety to nie wszystko. Jest też druga  strona medalu. Jak możecie zobaczyć na filmiku, który dołączyłam, koncert był raczej galowy. Nie mówię, żeby każdy musi być ubrany we frak i suknię wieczorową, ale dla uszanowania orkiestry i samego wokalisty (tak, wiem, że jest niewidomy, ale to nic nie znaczy), wypadałoby ubrać się w miarę przyzwoicie. Tylko nieliczny założyli coś odpowiedniego. Reszta była w brudnych jeansach i podkoszulkach wyplamionych od majonezu i keczupu.
Punktem kulminacyjnym jednak był moment jak ludzie zaczęli wnosić piwo, pizzę, popcorn,  hot-dogi, burgery i inne "smakołyki". Co kulturalniejsi zamiast piwa mieli szklaneczkę czerwonego wina....
Wyobraźcie teraz sobie, Bocelli'ego dającego z siebie wszystko śpiewając Ave Maria i publiczność zagryzającą nachos'y i popcorn w rytm muzyki...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz