Wszystkim odwiedzającym chciałabym złożyć najserdeczniejsze życzenia Świąteczne. Życzę, aby te Święta przyniosły Wam wiele uśmiechu i radości, żeby karp był bez ości (takie pewnie już w Stanach produkują...), bogatego Gwiazdora (niekoniecznie z Hollywood), emocjonujących chwil podczas oglądania "Kevin sam w domu", a w Nowym Roku pomyślności i spełnienia marzeń (a marzenia można spełniać jak się je dobrze zaplanuje... czyli życzę też wytrwałości w planowaniu!).
Na blogu czas na przerwę świąteczną. Idę śladami Świętego Mikołaja (jak widać na fotce, on też ją ma ).
Po świętach wracam do pisania, więc zapraszam w Styczniu na kolejną dawkę Ameryki. Będzie o suszarce w wannie, o tym jak nie zgubić się w Waszyngtonie, o diecie cud czyli jak przytyć 100 kg w 2 tygodnie, o chlorowanych restauracjach eh... i sami zobaczycie o czym jeszcze...
Dziękuję wszystkim za odwiedziny i do zobaczenia po Świętach!
Nadszedł moment, aby dać Amerykanom drugą szansę. Jak już pisałam w Trochę Europy w USA czyli Elton John w Waszyngtonie, publiczność na koncercie nie spisała się. Nie można jednak oceniać publiczności tylko po jednym koncercie.
Tak więc, wybrałam się na kolejny. Tym razem, na koncert osoby, która moim zdaniem ma najlepszy głos, na świecie. Poza tym jest to osoba najsympatyczniejsza, najskromniejsza i najprzystojniejsza ze wszystkich Włochów. Panie i Panowie, przed państwem Andrea Bocelli.
Po wejściu do znanego już wam Verizon Center, czekała mnie niespodzianka. Pani z obsługi, zatrzymała mnie i zapytała czy nie chcę wymienić moich biletów. Podejrzliwie spytałam dlaczego, a ona odpowiedziała, że czasami tak bywa, że wymieniają za darmo na lepsze miejsca. Tak też, zamiast siedzieć na balkonie, gdzie Bocelli byłby wielkości mrówki, dostałam wejściówkę, na parter. Należy dodać, że wartość mojego biletu to 80$, a tego, który dostałam od sympatycznej pani z obsługi to 500$! To się nazywa ubić dobry interes. Ciekawe czy w Polsce, też cos takiego mogłoby się przydażyć....
Wróćmy jednak do samego koncertu. Wrażenia nie do opisania. Koncert odbył w dwóch częściach. Pierwsza klasyczna, gdzie orkiestra zagrała kawałki z Romea i Julii, Traviaty, Nieszporów Sycylijskich. Nie zabrakło też Ave Maria i jednej z włoskich kolęd. Druga część bardziej rozrywkowa, gdzie Bocelli zaśpiewał utwory ze swoich płyt, takie jak np. Con te partiro, I found my love in Portofino czy Canto della terra.
No, a co z publicznością?
Średnia wieku 65 lat, ale wiek nie przeszkadzał im, żeby bić brawa tak jak się należy. Były też owacje na stojąco, a Bocelli na bis wychodził 4 razy!!! To się nazywa energia! Tym razem Amerykańce spisali się na medal.
Niestety to nie wszystko. Jest też druga strona medalu. Jak możecie zobaczyć na filmiku, który dołączyłam, koncert był raczej galowy. Nie mówię, żeby każdy musi być ubrany we frak i suknię wieczorową, ale dla uszanowania orkiestry i samego wokalisty (tak, wiem, że jest niewidomy, ale to nic nie znaczy), wypadałoby ubrać się w miarę przyzwoicie. Tylko nieliczny założyli coś odpowiedniego. Reszta była w brudnych jeansach i podkoszulkach wyplamionych od majonezu i keczupu.
Punktem kulminacyjnym jednak był moment jak ludzie zaczęli wnosić piwo, pizzę, popcorn, hot-dogi, burgery i inne "smakołyki". Co kulturalniejsi zamiast piwa mieli szklaneczkę czerwonego wina....
Wyobraźcie teraz sobie, Bocelli'ego dającego z siebie wszystko śpiewając Ave Maria i publiczność zagryzającą nachos'y i popcorn w rytm muzyki...
No i stało się. Szkoły pozamykane, publiczne instytucje pozamykane. Dzieci i pracownicy nie poszli dziś do pracy. Tragedia!
W porannej telewizji zamiast Good mornig America i Today (Amerykańskich wersji Dzień dobry TVN czy Pytanie na śniadanie) nadają tylko jedną wiadomość.
Wielka tragedia... oj wielka tragedia... w połowie grudnia zaczął padać śnieg!!!!
1 stopień POWYŻEJ zera. Niecałe 2 centymetry śniegu. Chlapa na ulicach.
Amerykanie zablokowani... anomalia pogodowa... śnieg zimą...
Loty odwołane. Korki na drogach i wypadki. Nikt nie napisał w książeczce DMV (więcej na temat w poście o egzaminie na prawo jazdy) jak jeździ się po śniegu, a raczej po mieszance soli i wody...
Przez 3 godziny NON STOP trajkotanie w telewizji o śniegu. Ile można powiedzieć na temat opadów i śniegu? W Polsce przez całą zimę nie słyszałam, aż tyle różnych informacji o śniegu ile usłyszałam tutaj przez 3 godziny, a to jeszcze nie koniec....
A co mówią? Na przykład, że pada śnieg pod kątem 25 stopni, równomiernie, że śnieg nadaje się do lepienia bałwana, że jest o dużych płatkach, że czas wykonania 10 cm bałwana zajmuje ok. 15 minut, że ludzie mimo tego okropnego śniegu idą do Starbucksa po kawę!!! Tutaj trochę odskoczyli od tematu, bo zapytali jaką kawę pije się kiedy pada śnieg.
Informacje o opadach śniegu zajmują więcej uwagi i antenowego czasu niż informacje o strzelaninach, o których wspomina się jakby były czymś na porządku dziennym, a reportaż o nich nie przekracza 3 minut...
Nadchodzą Święta, więc czas kupić prezenty, dekoracje, choinki, bombki, łańcuchy, światełka i oczywiście szopkę. Miliardy supermarketów, centr handlowych, sklepów i sklepików zasypują cię reklamami i ofertami. Tu najlepsza jakość, tam najtaniej... Ja postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Oprócz zwykłych świątecznych zakupów w promocyjnych cenach, postanowiłam sprawdzić mit o ludziach Walmart. Walmart to taki duży supermarket, jak w Polsce Auchan czy Carrefour. Można tam kupić wszystko od genetycznie modyfikowanego jedzenia, kwadratowych arbuzów, pomarańczy bez pestek, ciuchów, telewizorów aż po amunicję do twojego karabinu. Natomiast ludzie Walmart to hmm... ludzie, którzy tam kupują. Na obrazku obok przedstawiam jednego z "ludzi Walamrt". Oglądając w internecie zdjęcia robione w tym supermarkecie, nie mogłam uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się na prawdę (to link do strony gdzie możesz podziwiać nieograniczoną wyobraźnię tego społeczeństwa http://www.peopleofwalmart.com/photos/).Dlatego też postanowiłam odwiedzić ten sklep po raz pierwszy, właśnie przed świętami, gdzie ruch jest tak wielki, że aby znaleźć miejsce na parkingu trzeba krążyć przez 30 minut w nadziei, że może akurat ktoś skończył już kupować mąkę i jaja w proszku made in china. W każdym razie, po wejściu do sklepu, wszystko wydawało się być w porządku. Był Święty Mikołaj ze sztuczną brodą, który wysłuchiwał jakie prezenty mini amerykanie chcieliby dostać pod choinkę, była obsługa, która wyglądała dość normalnie. Produkty na półkach, też wyglądały ok. Jednak wszystko nabrało kolorów po wejściu między regały. Dwustu kilowa kobieta na elektrycznym wózku inwalidzkim jadąca na wstecznym w alejce, w której ledwo się mieściła. Fan Red Skins (drużyny futbolowej), grubszy od pani na wózku i do tego w spodniach z krokiem w kolanach, w bluzie Red Skins, która ledwo zakrywała jego pół nagi tyłek. W dziale kosmetycznym widziałam szczupłą panią w fioletowych włosach ubraną w obcisły kostium w panterkę . Było kilka osób w brudnych ciuchach, w mini spódniczkach ledwo zasłaniających tyłek. Byli też ci, w za luźnych spodniach, którzy demonstrowali swoją bieliznę i nie tylko... To wystarczyło mi, żeby potwierdzić, że "Ludzie Walmart" na prawdę istnieją. Chciałabym dodać, że w innych supermarketach nigdy nie widziałam tak barwnych osobistości, a byłam w wielu supermarketach, sklepach i sklepikach. Tak więc, jeśli będziecie w Stanach, nie zapomnijcie odwiedzić tego supermarketu. To dowód na to, że świat jest na prawdę kolorowy, a ludzie są baaaaardzo kreatywni... :)
Thanksgiving czyli po naszemu święto dziękczynienia, to chyba jedyne amerykańskie święto, które jest amerykańskie, mimo angielskich korzeni (w Anglii było to święto dożynkowe, a nie dziękczynne). A jak się to zaczęło? W Europie prześladowali Separatystów i grupka pielgrzymów zafundowała sobie rejs razem z biznesmenami z Anglii do Ameryki na stateczku Mayflower (to nie Costa czy Royal Caribbean, ale zawsze coś). W Ameryce polowa umarła, a po ostrej zimie zauważali, że plony są obfite i zdecydowali się na imprezę razem z Indianami z plemienia Wampanoag. Indiańce zafundowali kilka jeleni, kaczki i gęsi. No i właśnie tak wyglądało pierwsze święto dziękczynienia, gdzie czerwonoskórzy z białasami dziękowali za udane plony obżerając się dziczyzną.
To dlaczego na stołach w USA podaje się Indyka? Tego nikt naprawdę nie wie, a historycy mają wiele teorii na ten temat. W telewizji tłumaczą to w taki sposób... (obejrzyjcie filmik).
No, ale do rzeczy.
Amerykanie mówią, że Thanksgiving to święto, które spędza się w domu w rodzinnym gronie, przy kieliszku czerwonego wina i oczywiście z indykiem na stole.
To raczej logiczne, że trzeba siedzieć w domu, bo trudno wyjść na spacer jak indyka trzeba piec i podlewać przez co najmniej 3 godziny...
Mimo, że indyk może być dość smaczny, nie widzę sensu masowej rzezi niewinnych zwierząt, które oczywiście zostały wcześniej nafaszerowane odpowiednimi antybiotykami, ulepszaczami, wodą, solanką i sam Pan Bóg wie czym jeszcze, tym bardziej, że można zjeść krowę, kurę, kaczkę, gęś lub bawoła.
Nie ma to jak zastrzyk, a raczej kęs antybiotykowej mieszanki tuż przed nadchodzącą zimą!
Ok, zostawmy biednego indyka w spokoju i przejdźmy do strategicznego punktu programu czyli Macy's Thanksgiving Day Parade.
Co roku, w to święto, w Nowym Jorku odbywa się parada organizowana przez jedną z największych firm odzieżowo-wszystko sprzedających Macy's. Można podziwiać ogromne (jak to w Ameryce) balony Snoopiego, Pokemonów, Spidermana i innych dziwolągów, występy artystów na platformach i tańce.
To jedna wielka reklama przed Bożym Narodzeniem. Swoje platformy mają linie lotnicze, sklepy odzieżowe, spożywcze, biura podróży itp.
Oczywiście parada jest rano, więc wszystkie panie domu, które walczą z wepchnięciem piętnastokilowego indyka do piekarnika, mogą obejrzeć paradę w TV.
A gdzie tu w tym wszystkim jest Thanksgiving, czyli dziękczynienie?
Jak sama nazwa wskazuje, w tym dniu powinniśmy dziękować za coś. Dziękować każdy może za co chce, za indyka na stole, za wielki brzuch, za kolejnego hamburgera gratis, którego udało się zdobyć dzięki kuponom, za zdrowie, za poczucie humoru, za teściową, która mieszka daleko itp.
Z mojego punktu widzenia (jako life coacha) to jest świetne święto, aby choć raz w roku być za coś wdzięcznym i zastanowić się tak na prawdę co jest w naszym życiu warte podziękowania. Co więcej, zrobienie listy z dwudziestoma pozycjami, za które możemy być wdzięczni, sprawia, że dostajemy motywacyjnego kopa i poprawia nam się humor.
Szkoda, że w Ameryce tylko nieliczni rozpoczynają dziękczynny obiad od podziękowań...