środa, 10 grudnia 2014

Podkowa na szczęście, czyli Horseshoe Bend i okolice.

Za górami, za lasami, gdzieś w Arizonie, jest takie miejsce, do którego Wielki Kanion się chowa...
Ale po kolei!
Po nieprzespanej nocy na kempingu w Grand Canyon, wyruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnych wrażeń!
W drodze do następnego punktu naszej wycieczki, dopadła nas ulewa... to pewnie ta, którą zapowiadał Ranger z Grand Canyon, ta, przez którą spaliśmy w samochodzie zamiast pod namiotem, i to z pewnością ta, której nigdy się nie doczekaliśmy poprzedniej nocy!
Co się okazało, to była również ulewa, która uniemożliwiła nam wejście do Antelope Slot Canyon (wycieczka została odwołana i przełożona na następny dzień).
Szczęście w nieszczęściu, deszcz przestał padać po południu i mieliśmy kilka godzin na zwiedzenie okolicy i zobaczenie najpiękniejszego miejsca w USA (oczywiście to tylko moja opinia).
Pierwszą godzinkę spędziliśmy na „achy” i „ochy” nad jeziorem Powell, gdzie znajdował się nasz kemping.



Nad jeziorkiem są 2 campingi. Jeden należący do Parków Narodowych, a drugi prywatny. My byliśmy na tym prywatnym. Miejsce namiotowe kosztuje 38$ za dobę. Są prysznice, pralnia, toalety, sklepik i przede wszystkim nieziemskie widoki.
Po kilku pstrykach aparatem, pojechaliśmy zobaczyć Horseshoe Bend.
Horseshoe Bend, jak sama nazwa wskazuje, to „Zakręt Podkowa”. To meander rzeki Kolorado.
Miejsce jest dzikie i żeby to piękno natury zobaczyć, trzeba udać się na około półtora kilometrowy spacerek, piaszczystą ścieżką, z krzaczkami, kaktusami, grzechotnikami i kojotami...



Pięknie to brzmi, prawda? Oprócz pięknej natury, są tam też turyści. 
Nie tak dużo jak w Grand Canyon, ale wystarczająco dużo, żeby usłyszeć co najmniej 15 różnych języków, w tym jak zwykle krzyczących Polaków, którzy myślą, że nikt ich nie rozumie i którzy wyrażają swój zachwyt w ten oto sposób: „O k...a, widzisz to k...a?! Niesamowite k.....a!!! Nie wierzę, k....a! Ja pier.....e, k....a!!!”. Całe szczęście mój mąż jest Włochem, a dla niego słowo na „K” to nic innego jak zakręt, dlatego dla niego brzmiało to zupełnie normalnie... grupka Polaków podziwia nieziemski „Zakręt Podkowa”! „O zakręt, widzisz, to zakręt! Niesamowity zakręt!! Nie wierzę, zakręt!! Ja pier....e zakręt!!”
Zobaczcie sami jaki ten zakręt jest...

Na skale po lewej siedzi mój mąż. Możecie sobie wyobrazić jaki ten cud przyrody jest duży.

Punkt widokowy na Horseshoe bend znajduje się na wysokości 1300 mnpm, a rzeka Kolorado na 980 mnpm. To oznacza, że turysta może spaść całe 320 metrów w dół, a spaść jest dość łatwo. Nie ma barierek, skały są dość śliskie, a spadochron nie zdąży się otworzyć...
Żeby zrobić fajne zdjęcie, przypełzałam niczym stonoga nad samą krawędź.
A wynikiem mojego pełzania i  "leżakowania" jest to zdjęcie:

Gdybyście czasem się zdecydowali na wycieczkę w te strony, mam dla was 3 wskazówki,:
  1. Wskazówka dla amatorów fotografii, NIE dla „smartphonowych” pstrykaczy: Żeby zmieścić w kadr „Podkowę” powinniście zabrać szerokokątny obiektyw, Fish Eye, albo maximum 18mm (pierwsza fotka podkowy robiona 18mm pozostałe Fish Eye).
  2. Wskazówka dla „smartphonowych” pstrykaczy, NIE dla amatorów fotografii: Nie wchodźcie w kadr tym co robią zdjęcia z waszymi 10-cio calowymi tabletami, trzymajcie swoje telefony i tablety, bo jak większy wiaterek zawieje, albo jak jakiś fotograf się wkurzy to zobaczycie je 320 m niżej, a najlepiej to schowajcie telefony do kieszeni, weźcie prawdziwy aparat, bo taki widok na to zasługuje!
  3. Wskazówka dla wszystkich: zarezerwujcie sobie dużo czasu na to miejsce! Szkoda się stamtąd  ruszać!
My siedzieliśmy tam ok. 2h i było nam mało! Musieliśmy jednak wrócić na camping i rozbić namiot przed zmrokiem, bo po ciemku to z namiotu mogłaby wyjść wieża Eiffela.
W drodze powrotnej zobaczyliśmy ogromną chmurę na horyzoncie, więc zapytaliśmy się właściciela campingu, jaka tej nocy ma być pogoda. Zgadnijcie...
Ulewy i burze.
To oznaczało kolejną noc w samochodzie. Wkurzeni, mając trochę wolnego czasu zanim zrobi się ciemno, pojechaliśmy oglądać zachód słońca na jednym z punktów widokowych. Wyglądało to tak:





Noc spędziliśmy w samochodzie i tym razem decyzja okazała się słuszna. W pewnym momencie, samochód zaczął się kołysać od wiatru. Deszcz robił taki hałas, że nawet głuchego wyrwałby ze snu, a błyskawice co 3 sekundy zamieniały noc w dzień. Rodzinka Niemców, która miała rozbity namiot tuż obok, zaczęła krzyczeć, przemoczony do suchej nitki „Ojciec Niemiec” próbował nadać namiotowi jego pierwotny kształt, „Matka Niemka” krzyczała coś w stylu: „OH MEIN GOT!!”, a „Niemieckie Dzieci” schowały się w samochodzie.
Burza ustała, deszcz dalej padał, a wiatr kołysząc samochodem utulił mnie do snu...
Rano obudziły mnie pierwsze promienie słońca! Wyskoczyłam ze śpiwora, chwyciłam aparat, trzasnęłam drzwiami od samochodu (coby się Niemcom za dobrze nie spało...) i poleciałam robić fotki.




O 6:30, jak już zdążyłam obudzić połowę pola namiotowego, wsiadłam do samochodu i podjechaliśmy na plaże.

Potem ostatni rzut oka na jezioro Powell i w drogę!




1 komentarz: