Kto z was nie chciał
być w dzieciństwie policjantem? Kto z was nie obejrzał chociaż
raz w życiu Akademii Policyjnej? Kto z was nie ogląda filmów i
seriali o policjantach?
Jeśli odpowiedzi na
te pytania są przeczące, nie musicie czytać dalej... Dziś post o
dniu z pracy amerykańskiego gliniarza.
No właśnie... jak
wygląda praca prawdziwego policjanta? Pączek i kawa w Dunkin
Donuts?
Czas na chwilę
prawdy, czas na „ride along”.
„Ride along” to
przejażdżka radiowozem z policjantem po mieście. W zasadzie można
spędzić w radiowozie cały dzień.
Udało mi się
załapać na „tour” nieoznakowanym radiowozem z oznakowanym
policjantem.
Czułam się jak
James Bond na jednej ze swoich misji.
Policjant umięśniony
niczym Schwarzenegger, z ramionami wytatuowanymi od stóp do głów,
a raczej od palców aż po same pachy, zmiażdżył mi rękę na
powitanie i zaprosił do radiowozu.
Przejażdżka
zaczęła się od przeprosin, ale nie za zmiażdżone palce...
- „Słuchaj,
przepraszam, ale dzisiaj pogoda do niczego. Pada co chwilę, pewnie
będzie nudno, bo nikomu się nie chce przestępstw popełniać w
deszczu.”
-”Spoko i tak to
dla mnie wielka frajda siedzieć w radiowozie obok prawdziwego
amerykańskiego policjanta”-wydusiłam z bananem na gębie większym
niż Julia Roberts kiedy jest łaskotana.
Miałam banana z
dwóch powodów, jeden to oczywiście z bólu, a drugi ze spełnienia
kolejnego z moich marzeń: zobaczyć na własne oczy jak pracuje
prawdziwa policja w USA i poczuć się jak prawdziwa policjantka.
Tak, wiem... do tego drugiego to trzeba wyobraźni, ale ja mam bujną,
więc nie było z tym problemu.
Naszym pierwszym
przystankiem był oczywiście Starbucks (o Starbucksie możecie
przeczytać TUTAJ). Kawka czekała już na sierżanta. Mówię
przecież... tak jak Bond... Martini wstrząśnięte nie mieszane...
tylko, zamiast martini - kawka, duża z lodem i zamieszana.
Baterie naładowane,
więc czas ruszać na miasto w poszukiwaniu przestępców.
Patrolowanie w
nieoznakowanym wozie daje przewagę, można przyskrzynić delikwentów
na gorącym uczynku.
Mimo złej pogody
udało się nam:
- na każdym skrzyżowaniu skontrolować kilka rejestracji samochodowych (w radiowozach są takie fajne dotykowe laptopy, a policjanci jak się nudzą, to na skrzyżowaniach wstukują numery rejestracyjne aut i sprawdzają czy czasem nie ma powodu, żeby kogoś zatrzymać i ewentualnie aresztować lub wlepić skromny mandat)
- wypisać mandat na 25$ za sikanie pod płotem (ja bym sikającemu panu dała nagrodę zręczności... jedną ręką trzymał rower a drugą... no sami wiecie co...)
- przegonić Salwadorczyków pijących pod sklepem (Latynosi tak jak Polacy, po wypłacie piją. Nic w tym złego, ale w Virginii picie alkoholu w miejscach publicznych jest zakazane. Co więcej, jeśli ktoś pije regularnie pod tym samym sklepem, to nie dość, że on sam zostanie zamknięty, to sklep też zamkną)
- zatrzymać samochód i przeszukać obleśnego kierowcę i jego furę pod kątem narkotyków (pretekstem było wezwanie, że ktoś pije piwo w białej KIA... Szczęście w nieszczęściu... obleśny pan kierowca nie pił, ale okazał się lokalnym dealerem narkotyków, na którego policja czyha już od dawna i szuka pretekstu do aresztowania... Niestety w samochodzie nie było też narkotyków.. Pech...)
- włączyć syreny i lampki choinkowe (dla niewtajemniczonych: lampki choinkowe to policyjne światła...Amerykanie mówią na to po prostu„Christmas Tree” czyli choinka) i popędzić niczym gepard na sawannie podczas polowania na gazele. My co prawda nie polowaliśmy na gazele... nie można też było tego nazwać polowaniem... Strzały nie padły, bo nasz „obiekt” leżał już sam na trawniku twarzą do ziemi i nie wiadomo było czy dychał jeszcze czy już nie... no a na padlinę się przecież nie poluje....
Na miejscu
zastaliśmy pozostałe lampki choinkowe z serii: karetka pogotowia,
straż pożarna, a zaraz po nas dojechał radiowóz i można było
poczuć „świąteczną” atmosferę.
„Padlina” nie
miała śladu krwi, noża wbitego w plecy, dziury w głowie, więc
prawdopodobnie żyła. Po kilku minutach okazało się, że to pan,
który był pijany w trupa i był jakieś 0.00001 promila od tego
żeby nim oficjalnie zostać. Skończyło się na aresztowaniu i
odwiezieniu PPT „Pana Prawie Trupa” na komisariat. Tym zajęła
się policjantka z oznakowanego radiowozu, bo w nieoznakowanych nie
ma klatki, a przecież nie chcemy, żeby nam PPT uwolnił pawia
prosto na nas...
Na koniec zmiany
dostaliśmy jeszcze wezwanie, które brzmiało mniej więcej tak:
„kobieta, biała, w różowej bluzce mierzy prędkość radarem,
grożąc kierowcom” (w USA, a przynajmniej tu gdzie mieszkam, każdy
może mieć suszarkę policyjną i sprawdzać prędkość
samochodów.. po co? Nie wiem... pewnie z nudów).
Niestety po
przybyciu na miejsce pani w różowym już nie było i suszarki też
nie. Policjant odwiózł mnie do domu i ponownie przeprosił za nudne
popołudnie.
Policjanci w USA
pracują ciężko i nie dla kasy. Są na misji. Chcą by było
bezpiecznie i wieżą w to co robią. Są przyjaźnie nastawieni, ale
to nie oznacza, że można sobie z nich żartować...
Pączek i kawa?
Hmm... Kawa... bez pączka... i ciągle, ciągle w ruchu,
przeszukując każdy zakamarek miasta w poszukiwaniu przestępców.
Taka powinna być policja wszędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz