wtorek, 22 marca 2016

Charleston z Charleston?

Długo nic nie pisałam, bo wiedziałam, że czas zacząć pisać posty z naszej wyprawy na Florydę i pierwszym miastem, które odwiedziliśmy po drodze, było Charleston. Zwlekałam, zwlekałam, bo tak naprawdę, nie ma tu o czym pisać.

Miasto powstało 1670 roku, więc dla Amerykanina jest to super extra historyczne miasto. Przyjeżdżają tu na tygodniowe wakacje i chuchają, dmuchają, oglądają i podziwiają każdy kamyk na ulicy. Znajomi Amerykanie nie mogli się nadziwić, że my spędziliśmy tam tylko jedno przedpołudnie! Oburzenia w ich wzroku nie da się opisać! Jak mogliśmy przegapić tak wspaniałe i historyczne miasto! Tyle jest tutaj do oglądania, podziwiania, zwiedzania, chuchania....
No właśnie.... a co jest?
Jest różowy pałac,

jest różowy kościół...

Są chatki jak z „Przeminęło z wiatrem”. To chyba najfajniejsze w Charleston.
Poza tym jest stary cmentarz i całkiem miło się tam spaceruje.


I... i to wszystko....
Wypada dodać, że w obronie tego miasta walczył Kazik Pułaski i że ludzie są tutaj przemili. Mają świetny akcent, który dla osoby nie znającej angielskiego na poziomie zaawansowanym będzie dziwacznym bełkotem.
No, i.... to tu Afro-Amerykanie tańczyli Juba, umilając sobie czas pomiędzy jedną chłostą, a druga, i pomiędzy usługiwaniem oraz pracą na plantacji. To właśnie w Karolinie Południowej i w Georgii było najwięcej niewolników.


Murzyni tak kicali, tak skakali, że z czasem ich taniec ewoluował i przeistoczył się w znanego wszystkim Charleston'a. I szkoda, że tak mało osób wie, że Charleston powstał dzięki Afro-Amerykanom, a nie kobietom z lat 20-tych skaczących po scenie w czepkach kąpielowych na głowie! 

No to, powiedźcie sami, czy tak naprawdę Charleston jest z Charleston?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz