czwartek, 3 grudnia 2015

Indianapolis


Koń... Krowa, kura, kaczka... Kura, kaczka, drób...(...) O! Jest! Widzę Droga... Chyba na Indianapolis.
Tak przywitała nas Indiana, jeden z najnudniejszych stanów w USA, którego nie mogliśmy ominąć w drodze powrotnej. Z drugiej strony nie chcieliśmy go ominąć, ze względu na miejsce, które znane jest na całym świecie. I nie chodzi tutaj o Warszawę (Warsaw), która jest światową stolicą produkcji protez ortopedycznych. Nie chodzi też o festiwal pierogów, dzięki któremu Polacy widziani są w USA jako wieśniacy. 


Nawiasem mówiąc, nie ma się czemu dziwić, Indiana nazywana jest przez Amerykanów „Hoosier State”, a ludzie w nim mieszkający „Hoosiers”. Po polsku to „Wieśniacki Stan”, a jego mieszkańcy to „Wieśniacy”.


Znacie zapewne Pentagon i Empire State Building i może nawet Rockefeller Center... Nie... te budynki nie stoją w Indianie... ale zostały wybudowane ze skały wapiennej, której największe złoża na planecie, znajdują się właśnie w tutaj. Ale nie o to mi chodziło...W Indianie, a dokładniej w Indianapolis, znajduje się tor wyścigowy.



Tu odbywały się rajdy Indy500, NASCAR, MotoGP. Nawet Formuła 1 miała tutaj swoje 5 minut.Tor jest dostępny dla zwiedzających. Można nawet zakupić bilety na emocjonującą przejażdżkę po torze... tym oto pojazdem....



Rozwija on prędkość ok. 50 km na godzinę!! Mrożące krew w żyłach przeżycie. Jedno okrążenie trwa ok. 15 minut! Poza tym, dla fanów motoryzacji warto wstąpić do muzeum, gdzie znajdują się prawie wszystkie samochody, które zdobyły pierwsze miejsce na torze od początku jego istnienia.







Zwiedzanie toru zajmie wam 2 godzinki, razem z muzeum. Potem... potem... możecie jechać do centrum miasta.... ale czy warto? Moim zdaniem nie. Nic tu nie ma. Jest ratusz, sąd, kilka kościółków... i nic poza tym. Indianapolis wygląda jak większość amerykańskich miast i omijając centrum, nic nie stracicie (oprócz czasu...).





To już koniec naszej wyprawy po USA. 24 dni w drodze pełne wrażeń, Indian, kowbojów, grubasów, steków, hamburgerów, niedźwiedzi i jeden mandat...

A w następnym poście, zaczynamy wyprawę do Sunshine State...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz