Koń... Krowa,
kura, kaczka... Kura, kaczka,
drób...(...) O! Jest! Widzę Droga... Chyba na
Indianapolis.
Tak
przywitała nas Indiana, jeden z najnudniejszych stanów w USA,
którego nie mogliśmy ominąć w
drodze powrotnej. Z
drugiej strony nie
chcieliśmy go
ominąć, ze względu
na miejsce, które znane jest na całym świecie. I nie chodzi tutaj
o Warszawę (Warsaw), która jest światową stolicą produkcji protez
ortopedycznych. Nie chodzi też o festiwal pierogów, dzięki któremu
Polacy widziani są w USA jako
wieśniacy.
Nawiasem
mówiąc, nie ma się
czemu dziwić, Indiana
nazywana
jest przez Amerykanów „Hoosier State”, a ludzie w nim
mieszkający „Hoosiers”. Po polsku to „Wieśniacki Stan”, a
jego mieszkańcy to
„Wieśniacy”.
Znacie
zapewne Pentagon i Empire State Building i może nawet Rockefeller
Center... Nie... te budynki nie stoją w Indianie... ale zostały
wybudowane ze skały wapiennej, której największe złoża na
planecie, znajdują się właśnie w tutaj.
Ale nie o to mi
chodziło...W
Indianie, a dokładniej w Indianapolis, znajduje się tor wyścigowy.
Tu odbywały się
rajdy Indy500, NASCAR, MotoGP. Nawet Formuła 1 miała tutaj swoje 5
minut.Tor jest dostępny
dla zwiedzających. Można nawet zakupić bilety na emocjonującą
przejażdżkę po torze... tym oto pojazdem....
Rozwija on prędkość
ok. 50 km na godzinę!! Mrożące krew w żyłach przeżycie. Jedno
okrążenie trwa ok. 15 minut! Poza tym, dla fanów
motoryzacji warto wstąpić do muzeum, gdzie znajdują się
prawie wszystkie samochody, które zdobyły pierwsze miejsce na torze
od początku jego istnienia.
Zwiedzanie toru
zajmie wam 2 godzinki, razem z muzeum. Potem... potem... możecie
jechać do centrum miasta.... ale czy warto? Moim zdaniem nie.
Nic tu nie ma. Jest ratusz, sąd, kilka kościółków... i nic poza
tym. Indianapolis wygląda jak większość amerykańskich miast i
omijając centrum, nic nie stracicie (oprócz czasu...).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz