Los
Angeles, Beverly Hills, Hollywood, Santa Monica, a nieopodal Santa
Barbara... Marzenie...
A
jak tam właściwe jest?
Przejechaliśmy
do tej pory przeszło 5000 km i nie widzieliśmy po drodze ani
jednego wypadku samochodowego. Za to w Los Angeles nadrobiliśmy
zaległości i na odcinku jednego kilometra zobaczyliśmy dwa!
Piraci
drogowi przecinają w poprzek sześciopasmową autostradę, trąbiąc
przy tym, jak gdyby myśleli, że klakson to magiczna różdżka,
która zatrzyma pozostałe samochody.
Ograniczenia
prędkości? W LA nie istnieje coś takiego, o ile uda wam się
ominąć korki...
Przejechanie 15 kilometrów z plaży do hotelu zajęło nam 4 godziny!
Centrum
LA to nic nadzwyczajnego. 4 wieżowce na krzyż, korki na ulicach i
to by było na tyle. Nie muszę wspominać, że w USA zabytków nie
ma, więc możecie zapomnieć o romantycznym spacerku między
piętnastowiecznym uliczkami . Poza tym, w Los Angeles się nie
chodzi... Na pieszych patrzy się jak na jakiś odmieńców. Tutaj
każdy ma furę i to nie byle jaką!
No
to co tu zwiedzać?
-
Napis Hollywood, który nawiasem mówiąc lepiej dorobić sobie w Photshopie. Jest daleko. Najlepsze miejsce, żeby go zobaczyć jest przy obserwatorium astronomicznym (gdzie znajduje się statua Kopernika),ale mimo tego, że to ponoć miejsce, z którego napis jest NAJLEPIEJ widoczy, na zdjęciu będziecie go szukać z lupą. Oczywiście jeśli uda się wam znaleźć miejsce parkingowe...
-
Nadzieja na zobaczenie kogoś sławnego. Możecie sobie pomarzyć.... Gwiazdy się dobrze chowają i nie chodzą tam gdzie jest masa turystów. Chcecie zwiedzić studia filmowe? Tam, też spotkanie hollywoodzkiej sławy graniczy z cudem, ale za to cudem wydacie wszystkie wasze oszczędności na bilet wstępu!
-
Beverly Hills, gdzie możecie kupić sobie kawę za 20 dolarów, ale to oczywiście tylko ,jeśli uda się wam znaleźć miejsce na parkingu, który będzie was kosztował tyle samo co kawa...
-
Hollywood ze słynna aleją gwiazd. Jak dla mnie największa strata czasu. Gwiazdki z imionami sławnych osób biegną wzdłuż ulicy po której chodzi Superman z nadwagą,kilku Transformersów, Iron Man, a jak macie szczęście, to uda się wam również zobaczyć Spidermana. Przed Grauman’s Chinese Theatre możecie popatrzeć na odciski łapek i rączek między innymi Harrisona Forda, Sophii Loren, Kaczora Donalda i innych, i to by było na tyle. Szału nie ma, a ładniejsza aleja jest w Polsce, w Międzyzdrojach.
-
Santa Monica - Najsławniejsza plaża w USA. To właśnie tutaj na molo kończy się słynna Route 66.
Jest głośno, brudno, śmierdzi rybami i jest tłoczno! Do tego musicie uważać, żeby jeden z wędkarzy nie wbił wam haczyka w nos. Widoki... żadne! Jest ocean Spokojny, a z drugiej strony plaża. A plaża jest ogromna... tak ogromna jak ilość ludzi, która się na niej znajduje.
Człowiek na człowieku, a na tym człowieku jeszcze jeden człowiek. Żeby przespacerować się plażą lub brzegiem morza, musicie lawirować pomiędzy TONAMI Amerykanów, Latynosów i turystów.
-
Jeśli już uprzecie się na wypad do LA i chcecie koniecznie zrelaksować się na plaży, polecam Malibu Beach. Mniej ludzi, spokojniej. Większe prawdopodobieństwo spotkania kogoś sławnego (niektóre gwiazdy mają swoje chatki na wzgórzach Malibu). Można też podziwiać surferów, którzy mają tutaj swój hmm... rezerwat. „World Surf Reserve” to miejsca na świecie, które mają najlepsze fale i właśnie jedno z nich znajduje się w Malibu.
-
Na południe od LA znajduje Long Beach, czyli długa plaża. Długo się tam jedzie i długo też trzeba szukać miejsca parkingowego. My krążyliśmy ok. dwóch godzin i stwierdziliśmy, że Long Beach wygląda równie dobrze z okien samochodu.
Los
Angeles - Miasto Aniołów, a ja powiedziałabym: Miasto Anielskiej
Cierpliwości.... Cierpliwości do stania w korkach, szukania
parkingu i znoszenia czterdziestostopniowego upału wspinając się
na wzgórze, z którego napis Hollywood jest ledwo widoczny!
Takie
właśnie jest „El Ej”!